piątek, 28 kwietnia 2017

Statko-stopem na turecką wyspę

Na trasie z Canakkale -Izmir , zrodził nam się w głowach pomysł na zrobienie szybkiej inwazji
na turecką wyspę (z greckiego) Tenedos lub inaczej też zwaną Bozcaadąhttps://goo.gl/maps/jfgdzaqkxP12 Plan był prosty.Ciśniemy z Canakkale do Ezine i tam odbijamy stronę wybrzeża, a gdzie łapiemy stateczek jak się później okazało dość sporych gabarytów prom.
Prom przypływał co 2 godziny. Czoło zalewał nam gorący pot, łeb od słońca walił mi jak młot. Zimne lody i browarek uzdrowiły mnie w ten skwarek. Po godzinie od zładowania się na statek byliśmy już na miejscu z eskortą pięknych delfinów.
Bozcaada to niewielka ale bardzo urocza wyspa na morzu Egejskim. Od razu rzuciła nam się w oczy wielka fortyfikacja obronna zamku, który trudno przeoczyć. Zamek-twierdza otoczony jest z trzech stron wodą i fosą. Został on zbudowany przez Fenicjan, rozbudowany przez Genueńczyków i Wenecjan, a przejęty przez Osmanów.Tyle na ten temat;)
Statko-stopem na Bozcaade płyniemy tak :0)








Po dostaniu się na wyspę, musieliśmy jak najszybciej dostać się na jej drugi koniec, na pole namiotowe. Po wyspie poruszają się dwa autobusy, można też wypożyczyć sobie skutery. Niestety późna godzina nam nie sprzyjała, leniwa społeczność turecka udała się na sjestę, wszystko tak jakby staneło w miejscu. Autobusik był owszem, z przyklejonym na szybce numerem telefonu do kontaktu w razie potrzeby. No to dzwonimy, cali w skowronkach i nadziei, a tu kierowca mówi, że mu się zwyczajnie nie chcę i raczej mu się nie opłaca ściągać swojego dupska dla tak małej grupy osób,
a było nas 5 sztuk. Zaznaczę, że na wyspie żyje zaledwie 2,5 tys osób...
Z deczka podłamani, ruszyliśmy z buta w stronę pola kempingowego. Kciuki poszły w górę.
Mieliśmy sporo szczęścia bo po drodze zatrzymał się lokalny farmer i podrzucił nas na drugi koniec wyspy, gdzie miał swoją winnicę. Kierowca ewidentnie się nie spieszył, zalewając robaka winem własnej roboty i tak cisneliśmy uchachani nie wyciągając więcej niż 30km/h na prostej.
Kolega był tak sympatyczny, a wino tak zajebiście dobre, że chłopaki nie zważali na to, że jajka im się gotowały w gaciach w tej małej, starej furmance, gdzie temperatura sięgała odczuwalnie ok.40 stopni.KLIMY BEZ.





 Po dotarciu do pola i bliższym zapoznaniu z przemiłymi właścicielami, rozbiliśmy swoje namioty i pobiegliśmy na dziką plaże, gdzie zamoczyliśmy w wodzie swoje klejnoty. 
Generalnie to polecamy tą miejscówkę ze szczerego serca. Miejsce nazywa się Ada camping.           Oto link:   http://campingbozcaada.com/index.php/english-deutsch/ Atmosfera mega rodzinna, wyposażenie pola bardzo cacy, był nawet grilo-piec do naszego własnego użytku, taki z prawdziwego zdarzenia i tak właśnie spełniamy swoje marzenia.
Woda była słona okropnie, opiłam się jak zawsze przy amatorskim nurkowaniu poza głębią dźwięków. Przestrzegam przed czarnymi, kulistymi jeżowcami, najwięcej pleni się ich na skalistych wybrzeżach. Te szkarłupnie to jadowite stwory i zamieszkują strefę wód słonych o zasoleniu powyżej 20‰ wszystkich stref geograficznych.STRZEŻCIE SIĘ i zabezpieczajcie ( stopy;)!! Nawet suche kolce mogą mieć w sobie truciznę także won z łapami.









Wyspa bardzo urodzajna w winorośla, produkcja i degustacja winka na dużą skalę-10 lir za butelkę.Taka dola włóczykija, że nawet szkoda kija, a butelki to tylko zbędny balast.
Chociaż Helga ( to ta ruda Niemka), taszczyła olbrzymią faję wodną przez całą podróż w swoim plecaku. Fakt, jest składana ale trzeba być szurniętym, żeby popierdalać autostopem przez całą Turcję z "wazonem" w plecaku. Nie ma podróżnika bez bzika.Jarało się przednio hyhy ;p
Niestety albo i stety Helga dokonała zdrady stanu i dała nogę z wyspy 2 dni przed planowanym wyjazdem, wystawiając nas do wiatru z nagranym wcześniej noclegiem w Izmirze, u kolesia z coachsurfingu. Okazało się, że jakiś turecki amant przyprawił ją o silniejsze bicie serca i dała dyla. Tą historię wszyscy już znamy.."HABIBI I love you" ( tu akurat po arabsku ale i tak przejdzie;)
Do Izmiru dotarliśmy z praktycznie 70%-wym oparzeniem ciała. Zasnęło się na słońcu na dzikiej plaży...Brązowe kleksy na całym ciele uparcie trzymały się nawet do 2 lat po poparzeniu...
Pamiętam, że to była moja najgorsza część podróży autostopem EVER! Złapaliśmy ciężarówkę z Kurdem, nie można było na dupie wysiedzieć, wszystko piekło jak sku*wysyn. Pot po sparzonej dupie leciał, wszystko się kleiło do ciała, każdy dotyk był złym, a koleś nie miał więcej niż 40k./h
 na liczniku bo była noc i były duże ograniczenia  dla ciężarówek na tej trasie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz